środa, 31 lipca 2013

Co ostatnio przeczytałam?


Od ostatniego postu minęło trochę czasu... Moja nieobecność na blogu była spowodowana wyjazdem do Zakopanego, gdzie spędziłam 5 cudownych i jednocześnie mega aktywnych dni ;). Do Zakopanego jeżdżę regularnie, uwielbiam góry i ruch ;). Zaliczyłam wejście na Giewont! Męczące i trochę stresujące wydarzenie, strasznie bałam się łańcuchów na szczycie, tym bardziej, że moje buty strasznie się ślizgały :/. Ale udało się! Następnego dnia weszłam i zeszłam z Gubałówki- mały odpoczynek, w porównaniu z dniem poprzednim :). Potem Hala Gąsienicowa, Morskie Oko i Czarny Staw oraz ostatni punkt czyli Dolina Kościeliska. Niestety w ciągu tych wszystkich dni strasznie zaniedbałam pielęgnację włosów :(. Dużo czasu mi zajmie zanim wrócą do normalnego stanu :/.

I jak na razi mam dość wszelakich dań z proszku-chiński zupki? Podziękuję ;).

Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moją największą pasją- książkami, Czytam nałogowo, a określenie mól książkowy traktuję jak komplement :). Moim zdaniem kontakt z litraturą pogłębia naszą wiedzę, sprawia że stajemy się bardziej otwarci na świat, a nasza wyobraźnia przenosi nas w magiczne miejsca. Czytanie to naprawdę fajna sprawa. Jest tak wiele gatunków książek, że każdy znajdzie coś dla siebie!


A co ja ostatnio przeczytałam?


Kiedy jedzenie wymaga odwagi
Harriet Brown

Harriet Brown napisała fascynujący, pełen głębokich emocji dziennik o podróży swojej rodziny przez koszmar anoreksji, o półtorarocznej walce swojej córki Kitty z chorobą i o tym, jak to doświadczenie zmieniło całe jej życie. Przedstawia w nim również krytyczne spojrzenie na tradycyjne poglądy na temat „leczenia” anoreksji i opisuje metodę alternatywną, zwaną modelem Maudsley, która skupia się na całej rodzinie i przynosi znacznie lepsze efekty niż dotychczas stosowane terapie. Kiedy jedzenia wymaga odwagi to lektura obowiązkowa zarówno dla profesjonalistów jak i dla zwykłych rodzin, które potrzebują wsparcia i nadziei w walce z tą wyniszczającą chorobą.

Anoreksja. Choroba ciała i duszy. W księgarni na półkach możemy znaleźć kilkanaście książek poświęconych tej chorobie. Jednak większość z nich jest pisana przez osoby, które na nią zachorowały. Rzadko spotyka się relacje rodzin i bliskich chorych, a tak naprawdę zaburzenia odżywiania nie dotykają tylko jednej osoby. Harriet Brown przeżyła walkę z anoreksją, był to jedyny sposób na uratowanie córki- Kitty. "Kiedy jedzenie wymaga odwagi" to wzruszający dziennik matki kochającej swoje dzieci, gotowej poświęcić dla nich całe swoje życie. Już na samym początku autorka podkreśla, że nie ma zamiaru napisać książki, która mogłaby być wzorem dla anorektyczek, podczas swojego pisania ani razu nie podaje wagi, czy wzrostu swojej córki. Również sposoby pozbywania się jedzenia, głodowania są tutaj prawie całkowicie pominięte. Wątek skupia się na dokarmianiu dziewczyny, wewnętrznych rozterek matki. Spodobał mi się także fakt, że Harriet Brown przybliża także naukowe badania na temat zaburzeń odżywiania, głodu, opisuje różnego rodzaju doświadczenia, a także publikacje. Oczywiście podczas czytania były sytuacje, którymi się nie zgadzałam. Tuczenie dziecka na szybko, chociaż w pełni uzasadnione dla mnie lepszą metodą byłoby jedzenie bardziej wartościowych posiłków po których może waga nie rosłaby w tak szybkim tempie, ale może ten sposób byłby lepszy? 
"Kiedy jedzenie wymaga odwagi" to książka, którą mogę polecić z czystym sumieniem.


Groteska
Natsuo Kirino

W Tokio giną dwie kobiety. Yuriko przez całe dorosłe życie pracowała jako prostytutka. Zaczęła jeszcze w czasach szkolnych, kiedy oszałamiającą urodą mogła pokryć braki w edukacji i przykuć uwagę starszych od siebie mężczyzn. Kazue, zatrudniona w czołowej japońskiej firmie, zdążyła wkroczyć na ścieżkę kariery zawodowej, ale nie cieszyła się sympatią kolegów z pracy i czuła się wyobcowana. Postanowiła więc wyjść nocą na ulicę w nadziei, że tam zostanie zauważona. Dwadzieścia lat wcześniej obie uczęszczały to tej samej elitarnej żeńskiej szkoły średniej, a ich przyszłość malowała się w jasnych barwach, jednak obie spotkała brutalna i niepotrzebna śmierć. Jak i dlaczego doszło do tej tragedii?

Po książkę pani Natsuo Kirino sięgnęłam przypadkiem. Przechodząc pomiędzy półkami w mojej biblioteczce zobaczyłam dość interesującą okładkę... Czytając opis pomyślałam: "O! Kryminał. Jak ja dawno nie czytałam książki tego typu." Dodatkowym plusem była akcja powieści umieszczona w mojej ukochanej Japonii. Jednak już od pierwszych stron domyśliłam się, że nie będzie to typowa kryminalna zagadka, a zbrodnia będzie tylko tłem dla opisanych wydarzeń...Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna zdarzyło mi się znielubić główna bohaterkę. Starsza siostra Yuriko strasznie mnie irytowała, jej zachowanie coraz bardziej mnie od niej odpychało. Czytając wiedziałam, że przeżycia, przemyślenia bohaterki są kierowane zazdrością, chęcią zwrócenia na siebie czyjejś uwagi, ale mimo to nie potrafiłam jej współczuć.Już prędzej samej Yuriko było mi żal, ale najbardziej Kazue. 
Kirino stworzyła portrety kobiet różniące się od naszych wyobrażeń. "Groteska" bardzo mnie wciągnęła, pochłaniając mój czas. Jednocześnie nie jest to książka do przeczytania w jeden wieczór, mi zajęło to sporo czasu. Sama nawet nie wiem dlaczego. Jednak z czystym sumieniem mogę ją polecić!


Dymy nad Birkenau
Seweryna Szmaglewska

Wstrząsająca relacja z przeżyć autorki podczas pobytu w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Przetłumaczona na wiele języków: m.in. angielski, holenderski a nawet mongolski.

Prawda o obozie jest niedopowiedzenia i nie do opisania, gdyż nie mieści się w ludzkiej wyobraźni- tym zdaniem zakończyłam swoją prezentację maturalną. Niestety nie uwzględniłam w niej książki pani Seweryny Szmaglewskiej. Teraz kiedy jestem już po zakończeniu czytania żałuj, że nie zdążyłam tego zrobić przed wygłoszeniem pracy maturalnej.
"Dymy nad Birkenau" to z pewnością nie jest książka do przeczytania w jeden wieczór z lampką wina. Jest to pozycja trudna, wymagająca przemyśleń. Nie wiem, czy ktokolwiek z nas może oceniać książki o Auschwitz w kategorii gwiazdek. Moim zdaniem każde wspomnienia więźniów jest ważne i zasługuje na szczególny szacunek. Jednak z drugiej strony każdy z nas ma prawo do oceny... No właśnie... A jakie są moje odczucia? 
Bohaterka opisuje Auschwitz oczami więźnia, ale nie są to typowe wspomnienia. Seweryna Szmaglewska pisze o obozie niemal całkowicie pomijając swoją osobę, nie dowiadujemy się o niej praktycznie niczego... Nie poznajemy jej historii, a życie tysięcy, setek tysięcy innych osób... Były momenty ciekawe, wstrząsające, ale niekiedy również i nudne, które niepotrzebnie się dłużyły... Podczas czytania brakowało mi jednego, konkretnego bohatera, którego historią mogłabym żyć. Jednak "Dymy nad Birkenau" to potężny zbiór wiedzy o obozie i jego więźniach, który nie powinien zostać zapomniany...


KochAna. W pułapce anoreksji i bulimii
Marta Motyl

KochAna to zapis walki z anoreksją młodej studentki ASP, dla której choroba stała się pretekstem do poszukiwań własnego „ja”.
Wyobraź sobie krainę, w której mieszkańcy są anorektycznie szczupli. Sprowadzają jedzenie do minimum. Patrząc w lustra, nie widzą bladych twarzy, ogromnych oczu, wystających żeber, patykowatych nóg, tylko ciała spływające tłuszczem. Ważą się kilka razy dziennie, by upewnić się, że nie przytyli. Wymiotują zbędnymi kaloriami i emocjami.

To kraina, w której Ana (anoreksja) i Mia (bulimia) roztaczają paranoiczny czar. Kolejne Alicje poddają się pod ich panowanie, by uzyskać wrażenie lekkości i przetestować siłę charakteru. Niedożywione ciała buntują się, ale one nie odpuszczają. Stają się adeptkami magii znikania. Odbyłam podobną wędrówkę. Niczym Alicja odkrywałam Krainę Czarów,
aż zamieniła się w Krainę Złudzeń. Przeżycia, których doświadczyłam, stały się inspiracją do napisania tej książki.
 

"KochAna" opowieść o zagubionej dziewczynie poszukującej miłości i akceptacji ze strony otoczenia. Dlaczego nie zaczęłam od "pamiętnika dziewczyny chorej na zaburzenia odżywiania"? Ponieważ nie chciałam spłaszczyć tematu. Wśród naszego społeczeństwa nadal jest żywa opinia, że anoreksja lub bulimia to wymysł dziewczyn, dążących do wymarzonej sylwetki, fanaberia, niepotrzebne zwracanie na siebie uwagi i wdawanie publicznych pieniędzy na hospitalizację. Marta Motyl tworząc swoją książkę starała się w pewnym stopniu przekazać swoje przeżycia, jednocześnie kreując fikcyjną postać Alicji. Pokazała nam proces zachorowania na ED. Jednak według mnie niepełny. Brak akceptacji ze strony rodziców (pomimo, że bardzo ją kochali), ale przede wszystkim ich niezrozumienie, samotność, gdyż przyjaciółka nie mogła jej poświęcić wystarczająco dużo czasu i najważniejsze- wewnętrzne zagubienie. Przyczyny choroby są dla mnie jasne, ale dalsze "wdrażanie się" jest niepełne. Irytowały mnie także liczne metafory, opisy snów, jawy... Dialogi były suche. Jednocześnie Marta M. pokazała nam brutalną prawdę o ED- to jest choroba na całe życie, można ją powstrzymać, zahamować, ale tak naprawdę nie wiemy kiedy znów się odezwie...


A co Wy ostatnio przeczytaliście? :)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Colgate Max White One Active + Czy pasty wybielające mogą zaszkodzić?


Chyba każda z nas marzy o pięknym, białym uśmiechu. Ja niestety nie zostałam obdarzona naturalnymi, białymi ząbkami. Nie są one na szczęście żółte, ale codzienne picie kawy robi swoje :(. Pojawiają się przebarwienia, z którymi walczę. No właśnie... W moim arsenale znalazła się reklamowana w ostatnim czasie nowa pasta firmy Colgate --> Colgate Max White One Active. Jak się spisała?

Zacznijmy może od ogólnego zarysu. Seria wybielających pas do zębów reklamowanych przez uroczą blondynkę składa się z trzech rodzai:


  • Colgate, Max White One
  • Colgate Max White One Active- intensywna redukcja przebarwień
  • Colgate, Max White One Fresh- intensywna moc świeżości


Ja zakupiłam Colgate Max White One Active, była akurat w promocji w Rossmannie.

Opis oraz co obiecuje producent:

Bielszy uśmiech dla Aktywnie korzystających z życia. Nowa pasta wybielająca Colgate MaxWhite One "Active" z Przyspieszaczami Wybielania zawiera składniki podobne do tych używanych przez dentystów. Formuła intensywnie redukująca przebarwienia i zapobiegająca osadzaniu kamienia nazębnego pomaga osobom aktywnie korzystającym z życia, o wyższym poziomie przebarwień uzyskać uśmiech bielszy o 1 odcień już w 1 tydzień! 


Sposób stosowania:


Myj zęby 3 razy dziennie przez 2 minuty.


Skład:




  • Aqua
  • Hydrated Silica
  • Glycerin
  • Sorbitol
  • PEG-12
  • Pentasodium Triphosphate
  • Tetrapotassium Pyrophosphate
  • Sodium Lauryl Sulfate
  • Aroma
  • Cellulose Gum
  • Cocamidopropyl Betaine
  • Sodium Fluoride
  • Sodium Saccharin
  • Xanthan Gum
  • Polyethylene
  • Sodium Hydroxide
  • Cinnamal
  • Limonene
  • CI 77891
  • CI 42090
  • Zawiera: fluorek sodu 0.32% w/w (1450 ppmF¯)
Cena--> ok. 12 zł


Moja opinia:

Opakowanie, konsystencja, smak:

Pasta mieści się w tubce o pojemności 75 ml. Na początku stosowania można swobodnie wyciągać pastę, jednak  z czasem robi się to coraz trudniej pomimo, że w środku jest jej jeszcze sporo. 
Pasta jest w jasnoniebieskim kolorze. Wystarczy malutka kuleczka, aby dobrze się pieniła. Smak miętowy, przyjemny. 

Podsumowanie:

Nie liczyłam na wielki cud podczas stosowania Max White One Active. Zależało mi przede wszystkim na lekkim wyeliminowaniu przebarwień, których się nabawiłam z powodu kawy i czerwonej herbaty. Tak też się stało. Zęby stały się troszkę bielsze ALE na pewno nie o jeden odcień w czasie tygodnia! Zęby myłam 3 razy dziennie ponad 2 minuty, bo 2 minuty to zdecydowanie dla mnie za mało. Pasta wystarczyła mi na około miesiąc. Efekt? Myślę, że po tym miesiącu zęby były bielsze o dwa odcienie. Do zakupu skusiła mnie głownie promocja- 6,99. 

Czy kupię ponownie? Nie wiem. 

Czy pasty wybielające mogą zaszkodzić?




Tak jak napisałam na początku postu, każdy z nas marzy o pięknym, białym uśmiechu, prosto z reklamy. W kompleksy wprowadzają nas gwiazdy kina, o nienagannych zębach, pokazujących je w każdej możliwej okazji. Istnieją różne metody wybielania, dzisiaj chciałabym skupić się na tym najpopularniejszym (ale czy najskuteczniejszym?), czyli na pastach do zębów, a dokładnie na tym, czy pasty wybielające w nadmiernych ilościach mogą nam zaszkodzić?

Przede wszystkim należy zapamiętać jeden fakt- pasty wybielające nigdy nie zapewnianiom nam efektu jak po zabiegu wykonanym u dentysty! Nie spodziewajmy się cudów! Pasty wybielające mogą usunąć powierzchniowe przebarwiania i nieco rozjaśnić szkliwo. Efekt ten osiągają dzięki zawartości nadtlenku wodoru lub nadtlenku karbamidu, który rozjaśnia szkliwo

Używanie past wybielających nie jest szkodliwe, ALE jeśli robimy to w rozsądnych ilościach. Tak jak wszędzie musimy zachować umiar. Delikatne pasty wybielające można stosować do codziennej higieny jamy ustnej. Jednak preparaty o dużej zawartości substancji ściernych (współczynnik ścieralności RDA>200), dające szybki efekt wybielenia zębów, przeznaczone są do krótszego stosowania – zwykle na okres jednego do dwóch miesięcy.

Składniki, które ścierają i polerują powierzchnię zębów, mogą stanowić nawet do 60 proc. wagi pasty. Ważne jest więc, by pasta dobrze spełniała swoje zadanie czyszczące, a jednocześnie nie uszkadzała zębów. Ten stopień ścieralności i zarazem bezpieczeństwa w stosunku do szkliwa wyznacza m.in. współczynnik RDA (Radioactive Dentin Abrasion). Przy jego określaniu bierze się pod uwagę wielkość drobin środka ścierającego, ich twardość i kształt (kulisty lub kanciasty). Większość past na rynku europejskim ma RDA 38–194. Zalecany wskaźnik RDA w pastach przeznaczonych do zębów nadwrażliwych powinien się mieścić w przedziale 30–70, w pastach do codziennego użytku 50–80, a w pastach dla palaczy wynosić ponad 100.

środa, 17 lipca 2013

Joanna, Z Apteczki Babuni, Szampon nawilżająco - regenerujący z ekstraktem z miodu i proteinami mlecznymi


Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem :). Nie sądziłam, że moje włosy są aż tak długie :).
Dość długo trwało przygotowanie kolejnego postu, bo to moja pierwsza recenzja kosmetyku. Jestem amatorką w określaniu składu, dopiero wszystkiego się powoli uczę, więc wszelkie konstruktywne uwagi są mile widziane :). Przepraszam również za brak własnych zdjęć, ale nie zdążyłam ich zrobić :(.

Joanna, Z Apteczki Babuni, Szampon nawilżająco - regenerujący z ekstraktem z miodu i proteinami mlecznymi





Od producenta:


Szampon nawilżająco-regenerujący dzięki zawartości składników naturalnych korzystnie wpływa na poziom nawilżenia włosów, poprawia ich wygląd i kondycję.

W rezultacie otrzymasz:

- Dokładnie i skutecznie oczyszczone włosy i skórę głowy

- Włosy gładsze i milsze w dotyku

- Sprężyste i bardziej lśniące


Skład kosmetyku:
  • Aqua- woda
  • Sodium Laureth Sulfate- SLES, bardziej łagodna forma SLS, środek którego zadanie polega na usuwaniu tłuszczu i brudu z czyszczonej powierzchni. Usuwa także tłuszcze niezbędne do prawidłowego funkcjonowania naszej skóry. Zmienia pH skóry. 
  • Sodium Chloride- chlorek sodu, ma za zadanie zagęszczać, niestety również może wysuszać
  • Cocamidopropyl Betaine- substancja aktywnie myjąca, bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych 
  • Glycereth-2 Cocoate- środki rozpuszczające 
  • Cocamidopropylamine Oxide- zapobiega elektryzowaniu się włosów, właściwości myjące i nawilżające
  • Polyquaternium-7, utrzymuje wysoki poziom nawilżenia skóry.
  • Mel Extract- Ekstrakt miodowy
  • Hydrolyzed Milk Protein- Zmniejsza elektryzowanie się włosów, działanie nawilżające i zmiękczające
  • Propylene Glycol- alkohol dwuhydroksylowy, działanie nawilżające
  • Panthenol, prowitamina B5- działanie nawilżające
  • Citric Acid- Kwas cytrynowy
  • Disodium EDTA-chroni kosmetyk przed zepsuciem.
  • Parfum- substancja zapachowa
  • DMDM Hydantoin-Substancja konserwująca,
  • Methylchloroisothiazolinone- Substancja konserwująca, która uniemożliwia rozwój i przetrwanie mikroorganizmów w czasie przechowywania produktu
  • Methylisothiazolinone- Substancja konserwująca.
Moja opinia:

Opakowanie:


Buteleczka ma 300 ml. Włosy myję codziennie, a sam szampon starczył mi na ok. 3 miesięcy, przy czym nie stosowałam go codziennie. Jedynym minusem jest brak przezroczystości i fakt, że nie można kontrolować ilości zużycia. 

Konsystencja: 

Szampon jest średnio gęsty, ale wystarczy mała ilość do umycia. Dobrze się pieni.

Ogólne wrażenia:

Szampony z serii "Z apteczki babuni" stosuję już od dłuższego czasu, używałam je jeszcze w starszej wersji opakowania. Zazwyczaj jednak z półki biorę wersję dla włosów wypadających z skrzypem polnym. Producent kusi nas miodem i proteinami, niestety kupując szampon nie zwróciłam uwagi na skład, teraz dopiero widzę, że zawiera SLES i chlorek sodu dość wysoko. Moja skóra głowy nie jest wrażliwa i nie zaobserwowałam u siebie przesuszenia ani żadnych reakcji alergicznych. Proteiny i ekstrakt miodowy są dopiero w środku... Nie sugerując się składem moja ocena byłaby w 100% pozytywna. Moje włosy po nim były gładkie, puszyste i lśniące. Nie obciążał. Dobrze się pienił i był wydajny.Ułatwiał również rozczesywanie włosów. Świetnie także sprawdzał się przy zmywaniu oleju i kremu. Zapach mnie zauroczył, a cena jest bardzo kusząca. Czy kupię go ponowni? Prawdopodobnie tak. 

Cena- ok. 6 zł, dostępny w drogeriach. 

piątek, 12 lipca 2013

Pierwszy post. Moje włosy. Jak to się wszystko zaczęło?



Na początku chciałabym serdecznie powitać wszystkich pierwszych czytelników mojego bloga, którego założyłam dość dawno, jednak starałam się jak najlepiej przygotować pierwszy post :).
Od czego zacznę?
Trudno mi jednoznacznie określić tematykę bloga. Na początku chciałam go głównie poświęcić włosom i kosmetykom, jednak znając moje niezdecydowanie na pewno nie zabraknie wpisów o gotowaniu, książkach i o wszystkim czego tylko dusza zapragnie :). Jednocześnie będę się starać nie zrobić jednego wielkiego śmietnika i pięknie porządkować :).